sobota, 17 listopada 2012

znowu trochę mnie nia ma ...

Znowu trochę mnie nie ma i znowu najgłupsze usprawiedliwienie ... proszę pani, bo ja byłam chora. A właściwie to jestem nadal ... Od czwartku robię za dekorację łóżka szpitalnego ... W ten feralny czwartek od rana męczyły mnie duszności i tak mnie wystraszyły, że zdecydowałam się pojechać w końcu do rodzinnej. Decyzja krótka - karetka i szpital. Ale jak dostałam podczas transportu wąsy z tlenem, zrozumiałam, że to była dobra decyzja. Wprawdzie trafiłam do szpitala z XIX wieku, ale udało się przeniesienie do specjalistycznej placówki leczącej podduszone płucka właśnie. No i tutaj po kilku godzinach pobytu już była diagnoza. Zakrzepica płuc. Zabawa dość niebezpieczna, ale ja nie zdawałam sobie sprawy z tego zagrożenia i nawet początkowo nie chciałam zostać na oddziale niby szpitala. Myślę, że każdy by się przeraził, gdyby lekarz powiedział, że położy mnie na oddziale wewnętrznym, bo dzisiaj oni przyjmują, a jakbym przyjechała jutro to na pulmonologię bym poszła :) Wydawało mi się, że choroby płuc to właśnie pulmonolog leczy? A jakbym przyszła w poniedziałek to ginekologia? I badanie płuc przez .... :)) No i z oddziału ratunkowego miałam opis, że duszność i przyspieszona akcja serca, a do poniedziałku nie zrobiono mi ani razu prozaicznego mierzenia ciśnienia i nikt mnie nie osłuchał ... A diagnozy nawet nikt nie próbował udawać, że postawi ... Taki to mam szpital w wojewódzkim mieście ...  No, ale od tygodnia jestem już pod opieką lekarki, która mówi pełnymi zdaniami, po polsku i odpowiada na pytania. Wszystkie i nawet najgłupsze. Na razie mogę tylko pójść do łazienki, którą mam w sali i wrócić do łóżka. Zakrzepy muszą się rozchodzić bardzo powoli, żeby nie zatkać żył do końca, bo wtedy może być kiepsko ... No to przestałam marudzić, że mogę nawet do trzech tygodni pozostać "w betach". Wolę być jednak w szpitalu, niż ... Oj tam, co ja tu wypisuję. Czuję się coraz lepiej. Leki zaczęły działać, tlenem sobie oddycham, inhalacje mi robią. Dostaję na legalu od NFZ trzy fajeczki wodne dziennie, zastrzyki w brzuch i rzecz jasna w żyłę :)) No i córka dowiozła mi druty i wełnę i produkuję kapcio-skarpety. Już dwa razy prułam  i bardzo się z tego cieszę, bo co będę robić jak skończę? Mam jeszcze najnowszą Grocholę "Houston, mamy problem". Polecam, bardzo dobrze się czyta i autorka, jak zwykle, pisze świetnie :)
No to tyle ode mnie. Nie wiem kiedy znowu się pojawię, bo laptopa dostałam z domu tylko na kilka godzin, bo nie chcę kusić wzroku odwiedzających widokiem czarnej skrzyneczki na łóżku ... :))

Bardzo dziękuję za miłe komentarze pod poprzednim postem. Buziaki od Malinki :)) i ode mnie rzec jasna też.

poniedziałek, 5 listopada 2012

Kapciuszki

Kapciuszki na drutach zrobiłam w ramach niedzielnego relaksu. Bardzo mi się fajnie dziergały i nawet nie zauważyłam, że za oknem deszcz i wiatr ... Baletki i ich wykonanie znalazłam u Antoniny, bardzo dziękuję, że zamieściła taki dokładny opis wykonania razem ze zdjęciami. To już są drugie, bo pierwszą parę "gwizdnęła" mi moja bratowa, jak tylko odcięłam nitkę ... Ale ucieszyłam się, że tak się jej spodobały. Te zrobiłam dla siebie i nikomu nie mam zamiaru ich oddawać i już :)) Wprawdzie kilka osób je widziało i każda powiedziała to samo: ja też chcę, ale na razie muszę skończyć sweter dla mojej psiapsióły, a potem trzeba zabrać się za śnieżynki, aniołki i inne zawieszki na choinkę. Mam zamiar w tym roku porozdawać trochę w szpitalu w ramach prezentów ...














Bardzo dziękuję za wszystkie komentarze, pozdrawiam moich szanownych gości :))


Nie mogę się powstrzymać i muszę dopisać jeszcze z ostatniej chwili. Wiadomo, że dzisiaj jest niskie ciśnienie i drzemka to przy takiej jesiennej szarudze jest wręcz konieczna, no ale w takiej pozycji ???


Poszłam z moją Malinką na spacerek, usiadłam do kawki, a obok mnie rozłożyło się psisko ... czy to znaczy, że się zmęczyła, czy że bolą ją plecki i musi je rozciągnąć? :)) To jeszcze kilka zdjęć wcześniejszych ...

... drzemka na działce ...


... na balkonie ...

No to jeszcze raz pozdrawiam i zapraszam :))

sobota, 3 listopada 2012

Różowa podusia

Różowa podusia była miłą odmianą od swetra dla mojej psiapsiółki. Sweter jest już bezrękawnikiem i mam zrobiony jeden rękaw, a z drugiego połowę. Jak skończę ten drugi rękaw i pozszywam wszystko razem, będę jeszcze dorabiała kołnierz. Ma być wysoki z możliwością podpinania na golf ... no to taki właśnie będzie :) A podusia pasuje do innych na moim łóżku i tam właśnie trafi ...





Melduję, że warkocze robiłam drugi raz w życiu, ale chyba nie zrobiłam żadnego błędu :) Lepsza jestem z szydełku ...

Dziękuję wszystkim odwiedzającym za miłe komentarze, pozdrawiam :))

czwartek, 1 listopada 2012

Wszystkich Świętych

Wszystkich Świętych to tradycyjnie dzień odwiedzania grobów, zadumy i spotkań rodzinnych. W naszym domu zawsze była to okazja do wspólnego obiadu, koniecznie z gorącą zupą po powrocie z cmentarza. I w tym roku nie było inaczej. Tylko zupa już inna. Ja kiedyś gotowałam żurek z białą kiełbasą i jajkiem na twardo, albo barszcz ukraiński z fasolą. Ciekawe, że na Ukrainie nikt takiej zupy nie zna ... :)) No, ale czasy się zmieniają i w tym roku zupę ugotowała moja córka. Wybrała chiński rosół z kawałkami mięska z kurczaka i grzybkami Mun. Pycha była i na rozgrzewkę po mokrym spacerze akurat. A zmokliśmy nieźle. Akurat jak wyjechaliśmy spod domu, zaczęło padać. Jechaliśmy godzinę, w normalnych warunkach dojazd na cmentarz zajmuje nam kwadrans. No, ale nie tylko my mamy bliskich na  tym cmentarzu. Pociechą i nagrodą za siedzenie w korku i moknięcie były nasze tradycyjne, poznańskie rury, które można kupić pod bramą cmentarza. Oto one w towarzystwie rurek z kremem:



Smakują wybornie, trochę jak piernik, ale miękki i słodki ...
Po powrocie do domu szybko zdjęłam przemoczone spodnie, buty i skarpety, a w kuchni córcia już odgrzewała swoje dzieło. Rosołek smakował fantastycznie ...





Kiedy odpoczywałam sobie po spacerze, który niestety mnie zmęczył ... kondycja nie ta ... kuchnię przejął synek. Na drugie danie zaplanował polędwiczki w sosie z sera pleśniowego. Uwielbiam jak on gotuje i tym razem również się nie zawiodłam. Polędwiczki usmażone idealnie, sos doprawiony tak, że najlepsi kucharze by się nie powstydzili ... mniammmm. Do tego bagietka podpieczona w piekarniku, bo nikomu nie chciało się obierać ziemniaków, a pewnie i jeść by się nie chciało. Pieczywko pasowało super i można było bułeczką wytrzeć sos z talerza :))








Objadłam się nieprzyzwoicie, popiłam kawki, poskubałam rurę i położyłam się na drzemkę...  To był pyszny obiadek i najważniejsze, że dzień spędziłam z moimi dziećmi. Znowu ja, kwoka-mamcia miałam przy stole moje kochane pisklęta ... no może już nie takie żółciutkie i nieopierzone, ale przecież zawsze moje dzieci...
A przeżycia nad grobami rodziny?  Co roku mam inne odczucia. Tym razem myślałam o tym, że kiedy przyjdzie na mnie pora, ucieszę się na spotkanie z moim tatą i prababcią, która była dla mnie babcią. Która opowiadała cudowne historie rodzinne, pokazała pierwsze ściegi haftu, nauczyła słupków i półsłupków ... Szłam w deszczu, czułam jak z każdym krokiem buty nasiąkają mi wodą, brakowało mi oddechu, kapało z nosa, ale cieszyłam się, że miałam siłę pojechać na cmentarz, jeszcze w tym roku miałam, bo nie wiem jak będzie za rok ... I patrzyłam na pomniki zadbane, obstawione zniczami i kwiatami i te zaniedbane, zapomniane i myślałam o tych ludziach, o tym co robili, jak żyli ... Wieczny odpoczynek racz im dać Panie ...