wtorek, 18 grudnia 2012

16.12.2012 godz. 22.50

Moi Drodzy,

dzisiaj już nie moja mama pisze lecz ja - Lidka. Córka. Ale to już wiecie:)

Wiecie też, że mama odeszła od nas w minioną niedzielę późnym wieczorem. Zjadła śniadanie, wzięła leki, pogadała przez telefon i ok. 10.30 położyła się do łóżka, z którego już nie wstała. Dość szybko przyjechała pielęgniarka, następnie lekarz (z morfiną). W domu zebrała się też cała najbliższa rodzina - zdążyła z każdym porozmawiać i się pożegnać. Do ostatniej chwili zachowała trzeźwy umysł, wiedziała że umiera i świadomie mówiła o tym, że tego właśnie chce. Nawet dowcipkowała:) 

Jej puls słabł z każdą godziną, twarz była coraz bledsza, a oddech coraz płytszy i cięższy. Ale ona już tego nie czuła. Wyglądała jakby słodko spała. I w takim właśnie śnie po prostu przestała oddychać. 

Dziękuję Wam za wpisy i za to, że daliście jej tyle radości jak jeszcze żyła. Ten blog i społeczność, która się tu zbierała były dla niej bardzo ważne.


Pogrzeb odbędzie się w najbliższy czwartek 20.12.2012 o godz. 9.30 na Junikowie w Poznaniu. Każdy, kto ma ochotę (i może) się tam pojawić jest mile widziany.

sobota, 15 grudnia 2012

nie wiem co napisać ...

Nie bardzo wiem co mam napisać i dlatego tyle czasu milczę. To znaczy wiem co powinnam napisać, ale nie wiem jak. Nie chcę robić wokół siebie sensacji, ani wzbudzać litości, wybaczcie mi... To nie brak zaufania do Was, nie przekonanie, że będziecie nieszczere i na siłę wspierające. Wiem, że Wasze zainteresowanie pochodzi z głębi serca, to tylko ja nie chcę "wozić" się na chorobie ... W tej chwili moja sytuacja zdrowotna wygląda tak, że już nie ma dla mnie leczenia. Wszystkie możliwości chemiczne wyczerpane i teraz mogę liczyć tylko na leczenie objawowe. Pani doktor wytłumaczyła mi, że polega ono na takim wspieraniu lekami, żebym w jak najlepszej kondycji dożyła tyle, ile mam przed sobą. Jestem bardzo wdzięczna mojej onkolog, że nie próbowała zciemniać, mówić połowę i potraktowała mnie jak partnera. No, w końcu to ja jestem chora i życzę sobie wiedzieć jakie są rokowania... Tak zupełnie szczerze, to jestem w kiepskiej kondycji. Znowu wdała się jakaś infekcja, mam antybiotyk, całą noc spędziłam pod tlenem i teraz też ani na chwilę nie mogę go zdjąć ... a i tak chodzenie, z podłączonym tlenem, męczy mnie i robi mi się słabo   :(  Trochę mnie to wku ... ale mam nadzieję, że jak uporam się z infekcją w płuckach, będę silniejsza :)) Dotychczas miałam zdiagnozowane przerzuty raka do lewego płuca, ale pojawiły się przerzuty do prawego i do kości. Tak wykazało badanie tomografem. Zmiany w miąższu, czyli pole zajęte rakiem bardzo się powiększyło przez czas mojego ostatniego pobytu w szpitalu płucnym, na leczeniu zatorowości. Niestety, wygląda na to, że będzie wygrywał ... Jednak wiecie co? Postanowiłam do końca cieszyć się każdym dniem, moimi kochanymi dziećmi, rodzinką, przyjaciółmi i wszystkimi kontaktami wirtualnymi, z Wami też. W miarę sił, postaram się odzywać ...
W zeszłym tygodniu wpadła koleżanka córki, którą bardzo lubię. To ta sama, o której pisałam, że spotkałyśmy się i gadałyśmy o facetach. Tym razem też było wesoło :)) Trochę z nimi posiedziałam i pojadłam pysznej kiełbaski z L...., a do tego miałam ciemne piwo ... mniammmm pycha. Miałam wielką ochotę na taką rozpustę :))
A oto dowód zbrodni :


Pozdrawiam i buziaki zostawiam :))

niedziela, 9 grudnia 2012

wyróżnienie

Wyróżnienie dostałam, od Antoniny ... tralalalala .... bardzo dziękuję. Wprawdzie, moim zdaniem, to nie ja zasługuję na takie splendory, ale nie powiem, że nie jest mi miło. Bardzo się cieszę i jestem dumna, bo to już drugie wyróżnienie. Nie potrafię wkleić znaczka tak, żeby sobie był gdzieś na widoku, ale w tym poście zaraz się pojawi :))

Ładny?
No to teraz ciężka praca, czyli odpowiedzi na pytania, które dostałam:
1. Dlaczego rozpoczęłaś przygodę z blogowaniem?
Od dłuższego czas podglądałam blogi robótkowe i pomyślałam, że też mogę się przyłączyć do  społeczności dziergających.
2. Z czym kojarzy Ci się Boże Narodzenie?
Z prababcią klejącą uszka do barszczu, z pachnącą choinką, z Rodziną przy stole.
3. Wolny czas lubisz spędzać w domu, czy na łonie przyrody?
Zdecydowanie na łonie natury ... jeśli mam siłę :)
4. Jaką preferujesz formę aktywności fizycznej?
Lubiłam aqua-aerobic i narty ... ale teraz to jest czas przeszły :( ... muszę znaleźć sobie nowy sport, może szachy?
5. Ulubione hobby?
No jak to co? Szydełko, druty, gotowanie, kwiatki.
6. Kawa czy herbata?
Herbata
7. Pies czy kot?
Pies
8. Czy lubisz zupy?
Uwielbiam i nie wyobrażam sobie dnia bez parującego talerza :)
9. Twój znak zodiaku.
Byk
10. Czy wierzysz w przeznaczenie?
Wierzę w plan, który Bóg ma dla mnie, a czy nazwę to przeznaczeniem? Pewnie coś w tym jest...
11. Twoje słabe strony?
Jestem leniwa, czasami brakuje mi wiary w siebie i wpadam w dołki ...

No to odpracowałam pytania, a teraz blogi, które wyróżniam:
1. http://magorzaciarnia.blogspot.com/
2. http://elusiek.blogspot.com/
3. http://ideasbyrenya.blogspot.com/
4. http://mojemalerekodzielo.blogspot.com/
5. http://haftybeaty.blogspot.com/
6. http://dziergutka.blogspot.com/
7.  http://szycieuli.blogspot.com/
8. http://galeriamisz-masz.blogspot.com/
9. http://figlefigla.blogspot.com/
10. http://www.makecookingeasier.pl/
11. http://damurek2.blogspot.com/

No to zrobiłam co do mnie należy i teraz będę cieszyć się moim nowym wyróżnieniem :)) Jeszcze raz baaaaardzo dziękuję.

No i co, taka byłam zadowolona z siebie, a przecież jeszcze muszę zadać pytania ... Pierwsze będzie powieleniem jednego od Antoniny dla mnie, ale to pytanie, a właściwie odpowiedzi, naprawdę mnie ciekawią :

1. Z czym kojarzy Ci się Boże Narodzenie?
2. Które święta wolisz Boże Narodzenie czy Wielkanoc?
3. Macie w domu jakąś specjalną tradycję kultywowaną od pokoleń?
4. Które danie wigilijne lubisz najbardziej?
5. Którego dania wigilijnego unikasz albo nie jadasz wcale?
6. Długo wierzyłaś w Św. Mikołaja?
7. Choinka sztuczna, czy prawdziwa?
8. Co macie na czubku choinki w Waszym domu?
9. Czy wyobrażasz sobie święta w schronisku albo w ciepłych krajach?
10. Czy w Twoim domu śpiewało się kolędy? Czy teraz śpiewacie?
11. Którą kolędę lubisz najbardziej?

No to chyba teraz wreszcie będzie dopełnienie wszystkich obowiązków obdarowanej wyróżnieniem i wyróżniającej :))
Buziaki i pozdrowienia :))

sobota, 8 grudnia 2012

wróciłam :)

Wróciłam do domku ze szpitala po  miesiącu leżenia ... nareszcie. Chociaż nie mogę narzekać na opiekę, pielęgniarki, lekarzy, ale to jednak zawsze szpital. Jedzenie mają tam wyjątkowo paskudne, catering :), no ale podobno teraz w szpitalach liczą albo na leki, albo na jedzenie. Ja osobiście wolę wspaniałe leczenie, które miałam, a jedzonko dowoziła mi rodzinka. Obiady, nawet przez ostatnie dwa tygodnie, trochę się poprawiły. Na pożegnanie, w czwartek przynieśli wątróbkę, która była posolona.  To była miła odmiana po posiłkach o temperaturze lekko letniej i bez soli i przypraw. :) No, wszystko kosztuje i ja to rozumiem ... I teraz napiszę coś, czego nigdy bym się nie spodziewała. Cieszę się, że mogłam być w tym szpitalu, bo mnie porządnie wyleczyli. A niestety wdała się dosyć niebezpieczna choroba, bo zatorowość żył, która może skończyć się ... Niestety dla mnie, opóźniło to leczenie moich problemów onkologicznych. Muszę więc jak najszybciej wrócić na chemię, która będzie nadal "lać" mojego dzikiego lokatora. A, żeby dostawać chemię, musiałam mieć rozprowadzone zatory, które powstały w żyłach płucnych i zabierały mi tlenik. Uczucie okropne, wierzcie mi. Dusiłam się tam, że nieźle się wystraszyłam. A byłam wtedy sama w domu. Na szczęście na czas dotarłam do szpitala, pod tlen i kroplóweczki. No i tyle. 
Moi kochani goście, jestem pod wrażeniem Waszej obecności ze mną i wpierania mnie. Bardzo dziękuję :))
Teraz "latam" po Waszych robótkach i mnie zazdrość zżera ... No, ale jak tylko trochę się wzmocnię, też zabieram się za niedokończony sweter mojej psiapsiółki, no i czas już najwyższy na zawieszki na choinkę. W tym roku chcę porozdawać trochę na onkologii i może zaniosę na zaprzyjaźnioną chirurgię?  Pielęgniarki co roku ozdabiają swoją ladę ślicznymi bombkami i ozdobami, więc w tym roku się przyłączę :) Już się cieszę, bo bardzo lubię rozdawać to co zrobię ... 
U mnie też piękna zima, ale zdjęć nie mam. Za moim oknem błyszczy się bielą szadzi lipa, jest piękna ...

piątek, 7 grudnia 2012

jestem :))

Jestem w domku :)) Więcej napiszę jutro, teraz muszę jednak poleżeć, bo słabiutka jestem.
Pozdrawiam :))

sobota, 1 grudnia 2012

witam :)

Witam z łóżka szpitalnego. Dostałam na kilka godzin laptopa z domu, więc piszę. Niestety nadal robię za dekorację poduszki... Miałam wyjść w zeszłym tygodniu, pani doktor odstawiła kroplówki, zmniejszyła dawki sterydów i poszła na weekend do domu, a ja zrobiłam dowcip i poczułam się źle. Jak się okazało, wdała się infekcja w płucach, a po dokładniejszych badaniach doszła jeszcze grzybica ... No cóż, z moją odpornością, a właściwie jej zupełnym brakiem to się zdarza. W tej chwili dostaję większe dawki antybiotyku, oczywiście w kroplówce i leki przeciw grzybicze. Dzisiaj mam chyba kryzys, ciężko mi się oddycha i nawet chodzenie sprawia mi kłopot. No, ale tak jak ktoś już tu napisał, najważniejsze, że jestem pod opieką, w dobrym szpitalu, pod naprawdę czujną opieką pielęgniarek. No i mam tlen w ścianie i mogę się nim wspomagać :) Mój pobyt przewiduję pewnie jeszcze do końca następnego tygodnia, albo i jeszcze kilka dni więcej, ale już nawet nie pytam kiedy wyjdę. Chcę być w jak najlepszej formie, bo muszę wrócić na chemię. Nie pozwolę, żeby mój dziki lokator przebywał zbyt długo bez trutki. A co, nie będzie miał lekko u mnie :) Niech spada gdzie raki zimują, a do tego potrzebuję cytostatyków. Ale jeśli mam nadal dostawać kolejne kursy, muszę mieć siłę no i oddech. Inaczej nikt mi chemii nie poda.
A jak to ja nie potrafię siedzieć bezczynnie, więc "drutuję" Zrobiłam różowiutkie kapcio-skarpety dla znajomej, już poszły, a teraz dziergam dla siebie. Moje będą trochę inne, ale też ładnie wychodzą ...


... baczność :)


... z profilu ...

... a dla ozdoby doszyłam kokardeczki :)

Jak się Wam podobają? Obdarowana była zadowolona i mnie też się wydaje, że są spopko :))

No to tyle dzisiaj ode mnie. Jeszcze bardzo dziękuję za pamięć i miłe wpisy i odezwę się jak się znowu dorwę do laptopa. Tutaj w szpitalu nie chcę go mieć, bo jednak nie będę kusić złodzieja ... :)

sobota, 17 listopada 2012

znowu trochę mnie nia ma ...

Znowu trochę mnie nie ma i znowu najgłupsze usprawiedliwienie ... proszę pani, bo ja byłam chora. A właściwie to jestem nadal ... Od czwartku robię za dekorację łóżka szpitalnego ... W ten feralny czwartek od rana męczyły mnie duszności i tak mnie wystraszyły, że zdecydowałam się pojechać w końcu do rodzinnej. Decyzja krótka - karetka i szpital. Ale jak dostałam podczas transportu wąsy z tlenem, zrozumiałam, że to była dobra decyzja. Wprawdzie trafiłam do szpitala z XIX wieku, ale udało się przeniesienie do specjalistycznej placówki leczącej podduszone płucka właśnie. No i tutaj po kilku godzinach pobytu już była diagnoza. Zakrzepica płuc. Zabawa dość niebezpieczna, ale ja nie zdawałam sobie sprawy z tego zagrożenia i nawet początkowo nie chciałam zostać na oddziale niby szpitala. Myślę, że każdy by się przeraził, gdyby lekarz powiedział, że położy mnie na oddziale wewnętrznym, bo dzisiaj oni przyjmują, a jakbym przyjechała jutro to na pulmonologię bym poszła :) Wydawało mi się, że choroby płuc to właśnie pulmonolog leczy? A jakbym przyszła w poniedziałek to ginekologia? I badanie płuc przez .... :)) No i z oddziału ratunkowego miałam opis, że duszność i przyspieszona akcja serca, a do poniedziałku nie zrobiono mi ani razu prozaicznego mierzenia ciśnienia i nikt mnie nie osłuchał ... A diagnozy nawet nikt nie próbował udawać, że postawi ... Taki to mam szpital w wojewódzkim mieście ...  No, ale od tygodnia jestem już pod opieką lekarki, która mówi pełnymi zdaniami, po polsku i odpowiada na pytania. Wszystkie i nawet najgłupsze. Na razie mogę tylko pójść do łazienki, którą mam w sali i wrócić do łóżka. Zakrzepy muszą się rozchodzić bardzo powoli, żeby nie zatkać żył do końca, bo wtedy może być kiepsko ... No to przestałam marudzić, że mogę nawet do trzech tygodni pozostać "w betach". Wolę być jednak w szpitalu, niż ... Oj tam, co ja tu wypisuję. Czuję się coraz lepiej. Leki zaczęły działać, tlenem sobie oddycham, inhalacje mi robią. Dostaję na legalu od NFZ trzy fajeczki wodne dziennie, zastrzyki w brzuch i rzecz jasna w żyłę :)) No i córka dowiozła mi druty i wełnę i produkuję kapcio-skarpety. Już dwa razy prułam  i bardzo się z tego cieszę, bo co będę robić jak skończę? Mam jeszcze najnowszą Grocholę "Houston, mamy problem". Polecam, bardzo dobrze się czyta i autorka, jak zwykle, pisze świetnie :)
No to tyle ode mnie. Nie wiem kiedy znowu się pojawię, bo laptopa dostałam z domu tylko na kilka godzin, bo nie chcę kusić wzroku odwiedzających widokiem czarnej skrzyneczki na łóżku ... :))

Bardzo dziękuję za miłe komentarze pod poprzednim postem. Buziaki od Malinki :)) i ode mnie rzec jasna też.

poniedziałek, 5 listopada 2012

Kapciuszki

Kapciuszki na drutach zrobiłam w ramach niedzielnego relaksu. Bardzo mi się fajnie dziergały i nawet nie zauważyłam, że za oknem deszcz i wiatr ... Baletki i ich wykonanie znalazłam u Antoniny, bardzo dziękuję, że zamieściła taki dokładny opis wykonania razem ze zdjęciami. To już są drugie, bo pierwszą parę "gwizdnęła" mi moja bratowa, jak tylko odcięłam nitkę ... Ale ucieszyłam się, że tak się jej spodobały. Te zrobiłam dla siebie i nikomu nie mam zamiaru ich oddawać i już :)) Wprawdzie kilka osób je widziało i każda powiedziała to samo: ja też chcę, ale na razie muszę skończyć sweter dla mojej psiapsióły, a potem trzeba zabrać się za śnieżynki, aniołki i inne zawieszki na choinkę. Mam zamiar w tym roku porozdawać trochę w szpitalu w ramach prezentów ...














Bardzo dziękuję za wszystkie komentarze, pozdrawiam moich szanownych gości :))


Nie mogę się powstrzymać i muszę dopisać jeszcze z ostatniej chwili. Wiadomo, że dzisiaj jest niskie ciśnienie i drzemka to przy takiej jesiennej szarudze jest wręcz konieczna, no ale w takiej pozycji ???


Poszłam z moją Malinką na spacerek, usiadłam do kawki, a obok mnie rozłożyło się psisko ... czy to znaczy, że się zmęczyła, czy że bolą ją plecki i musi je rozciągnąć? :)) To jeszcze kilka zdjęć wcześniejszych ...

... drzemka na działce ...


... na balkonie ...

No to jeszcze raz pozdrawiam i zapraszam :))

sobota, 3 listopada 2012

Różowa podusia

Różowa podusia była miłą odmianą od swetra dla mojej psiapsiółki. Sweter jest już bezrękawnikiem i mam zrobiony jeden rękaw, a z drugiego połowę. Jak skończę ten drugi rękaw i pozszywam wszystko razem, będę jeszcze dorabiała kołnierz. Ma być wysoki z możliwością podpinania na golf ... no to taki właśnie będzie :) A podusia pasuje do innych na moim łóżku i tam właśnie trafi ...





Melduję, że warkocze robiłam drugi raz w życiu, ale chyba nie zrobiłam żadnego błędu :) Lepsza jestem z szydełku ...

Dziękuję wszystkim odwiedzającym za miłe komentarze, pozdrawiam :))

czwartek, 1 listopada 2012

Wszystkich Świętych

Wszystkich Świętych to tradycyjnie dzień odwiedzania grobów, zadumy i spotkań rodzinnych. W naszym domu zawsze była to okazja do wspólnego obiadu, koniecznie z gorącą zupą po powrocie z cmentarza. I w tym roku nie było inaczej. Tylko zupa już inna. Ja kiedyś gotowałam żurek z białą kiełbasą i jajkiem na twardo, albo barszcz ukraiński z fasolą. Ciekawe, że na Ukrainie nikt takiej zupy nie zna ... :)) No, ale czasy się zmieniają i w tym roku zupę ugotowała moja córka. Wybrała chiński rosół z kawałkami mięska z kurczaka i grzybkami Mun. Pycha była i na rozgrzewkę po mokrym spacerze akurat. A zmokliśmy nieźle. Akurat jak wyjechaliśmy spod domu, zaczęło padać. Jechaliśmy godzinę, w normalnych warunkach dojazd na cmentarz zajmuje nam kwadrans. No, ale nie tylko my mamy bliskich na  tym cmentarzu. Pociechą i nagrodą za siedzenie w korku i moknięcie były nasze tradycyjne, poznańskie rury, które można kupić pod bramą cmentarza. Oto one w towarzystwie rurek z kremem:



Smakują wybornie, trochę jak piernik, ale miękki i słodki ...
Po powrocie do domu szybko zdjęłam przemoczone spodnie, buty i skarpety, a w kuchni córcia już odgrzewała swoje dzieło. Rosołek smakował fantastycznie ...





Kiedy odpoczywałam sobie po spacerze, który niestety mnie zmęczył ... kondycja nie ta ... kuchnię przejął synek. Na drugie danie zaplanował polędwiczki w sosie z sera pleśniowego. Uwielbiam jak on gotuje i tym razem również się nie zawiodłam. Polędwiczki usmażone idealnie, sos doprawiony tak, że najlepsi kucharze by się nie powstydzili ... mniammmm. Do tego bagietka podpieczona w piekarniku, bo nikomu nie chciało się obierać ziemniaków, a pewnie i jeść by się nie chciało. Pieczywko pasowało super i można było bułeczką wytrzeć sos z talerza :))








Objadłam się nieprzyzwoicie, popiłam kawki, poskubałam rurę i położyłam się na drzemkę...  To był pyszny obiadek i najważniejsze, że dzień spędziłam z moimi dziećmi. Znowu ja, kwoka-mamcia miałam przy stole moje kochane pisklęta ... no może już nie takie żółciutkie i nieopierzone, ale przecież zawsze moje dzieci...
A przeżycia nad grobami rodziny?  Co roku mam inne odczucia. Tym razem myślałam o tym, że kiedy przyjdzie na mnie pora, ucieszę się na spotkanie z moim tatą i prababcią, która była dla mnie babcią. Która opowiadała cudowne historie rodzinne, pokazała pierwsze ściegi haftu, nauczyła słupków i półsłupków ... Szłam w deszczu, czułam jak z każdym krokiem buty nasiąkają mi wodą, brakowało mi oddechu, kapało z nosa, ale cieszyłam się, że miałam siłę pojechać na cmentarz, jeszcze w tym roku miałam, bo nie wiem jak będzie za rok ... I patrzyłam na pomniki zadbane, obstawione zniczami i kwiatami i te zaniedbane, zapomniane i myślałam o tych ludziach, o tym co robili, jak żyli ... Wieczny odpoczynek racz im dać Panie ...

wtorek, 30 października 2012

ponczo ...

Ponczo, które dzisiaj pokazuję zrobiłam w zeszłym roku. Jest moim ukochanym ocieplaczem w przejściowej pogodzie pomiędzy latem i jesienią ... Zaczęłam robić według wzoru z gazetki, ale oczywiście w trakcie roboty wyszło mi po swojemu i takie mi się podoba :) Najlepiej się sprawdza wtedy, gdy trzeba rano gdzieś wyjść z domu, kiedy jeszcze jest zimno po nocy, a wraca się koło południa, kiedy już słoneczko ogrzewa powietrze i wtedy wystarczy zdjąć ponczo i jest akurat. 
 








Dzisiaj u mnie ciśnienia nie było wcale ... od rana ratowałam się kawką, potem był spacerek z moją psicą, ale i tak siedziałam i ziewałam. Dopiero wyjazd na cmentarz mi pomógł :) Grabienie liści, i spacerek do samochodu to było właśnie to, czego mi było trzeba. Po powrocie do domku wypiłam moją codzienną odżywkę i położyłam się na drzemkę. No i dzień poleciał ... Mam nadzieję, że Wam moi drodzy czytacze, też dzień minął dobrze. Pozdrawiam i dziękuję za Wasze odwiedziny :))

czwartek, 25 października 2012

Podaj dalej

Podaj dalej wykonałam :)) Dzisiaj poleciały paczuszki do Klarak i Aldy. Dziewczynki pilnujcie listonosza, pamiętajcie, listonosz puka zawsze dwa razy ... :)) Kto to napisał/powiedział? hi hi hi ... Jestem trochę zakręcona, bo dzisiaj dostałam kolejną chemię. Jestem trochę "na haju" ... Wyniki miałam piękne, oddechowo też norma i tylko śmiałam się z panią doktor, że jest mały szczegół, mam raka :))  No i dobrze, że chociaż śmiać się jeszcze umiem. Tak jak moja mama, która ostatnio powiedziała, że jak przyjdzie na nią pora, to nie będzie się wykręcać :)) Już sobie wyobrażam tę z kosą, a mama mówi "ja się nie wykręcam"... chyba by się owa kostucha zakręciła na pięcie i poleciała, skąd przyszła ... :)) 
A poza tym, pogoda się psuje, dzisiaj u mnie szaro-buro, słoneczka nie widziałam, ale udało mi się nie zmoknąć. Jak padało to akurat siedziałam pod kroplówką, a jak wyszłam i czekałam na córcię, nie padało.
Pozdrawiam wszystkich miłych gości, dziękuje za wszystkie wpisy, czytam zawsze z radością :))

środa, 24 października 2012

babeczki

Po wczorajszym przepysznym obiadku mojej córci, dzisiaj ja pochwalę się moim wypiekiem. Od rana napadło mnie na upieczenie babeczek z nadzieniem jabłkowym. Roboty niewiele, a efekt i smak super. Ciasto jest zwykłe, kruche, nadzienie to tarte jabłka wymieszane z bułką tartą, otartą skórką z cytryny i sokiem cytrynowym i doprawione aromatem rumowym. W przepisie jest rum, ale ja nie miałam, więc dałam aromat... Uwielbiam te babeczki i tym razem również udały się wspaniale...










Dziękuję za komentarze i odwiedziny na moim blogu :)

wtorek, 23 października 2012

obiadek

Obiadek dzisiaj gotowała moja córcia. Bardzo lubię jak ona gotuje, bo zawsze mnie zaskoczy ... Dzisiaj nie było inaczej. Po pracy pojechała do sklepu i kupiła polędwiczkę, ser bałkański i mozzarellę, paprykę i szczypiorek i ... kazała mi wyjść z kuchni, a najlepiej zabrać psa na spacer i nie przeszkadzać :) Poszłam na chwilkę "powąchać krzaczki", ale szybciutko naszykowałam mój telefon i poszłam do kuchni robić fotki.  Przygotowanie obiadu było wyjątkowo proste, a efekt ... mniammmm :))

... papryczki przecięte na pół i oczyszczone z pestek lądują w piekarniku na 15 minut, żeby się podpiekły, a w tym czasie przygotowywany był serek ze szczypiorkiem i kapką oliwy z oliwek, bez soli, bo serek jest słony sam w sobie ...






... polędwiczka została zamarynowana w oleju z pieprzem, solą i słodką papryką, a po pół godzinie podsmażona ...






... następnie została pokrojona na plastry i ułożona w naczyniu żaroodpornym i wylądowała w piekarniku, a obok stała papryka nadziewana serami ...










... po kwadransie wszystko było gotowe i zostało ułożone na talerzach ...  smacznego :))






Jak dobrze, że mam moją córeczkę-kuchareczkę :))

poniedziałek, 22 października 2012

jesienny bukiecik



Jesienny bukiecik zrobiłam sobie dzisiaj z liści zebranych na spacerku z psinką. Cudowny ten spacerek, cudowne powietrze, cudowne jesienne słońce, spokój i relaksik... Kiedy pracowałam w przedszkolu, takie "różyczki" produkowane były co roku. Sześciolatki uwielbiały kręcić liście na bukiety. Poza suszeniem liści i potem robieniem z nich różnych prac plastycznych, liście zbieraliśmy na bukiety i do produkcji takich jesiennych bukiecików. Ja do mojego bukieciku dodałam piórko, ale my dodawałyśmy jarzębinę, inne liście, gałązki pomalowane, a nawet koraliki, koronkę, wstążeczki ... Tutaj inwencja twórcza nie miała końca. Jesień to bardzo fajny okres na robienie wszelkiego rodzaju prac plastycznych. Jest masę materiału naturalnego, z którego można wyczarować przeróżne rzeczy ...  Tylko, że ja już mogę sobie sama te bukieciki kręcić, o takie moje życie ...
W sobotę miałam niespodziewane spotkanie rodzinne. Przyjechała w odwiedzinki moja siostra, więc zaprosiłam ją na obiad. Razem z nią przyszła mama, też zaproszona, a mój synek, jakby wyczuł sytuację, zadzwonił, że wpadnie. I super. Córcia ugotowała przepyszne spaghetti, ja na szybko upiekłam jabłka pod kruszonką i obiadek prezentował się bardzo pysznie. A jak pachniało... :))  Bardzo się ucieszyłam, że możemy się spotkać przy stole, zjeść razem, pogadać, pośmiać się i po prostu być ze sobą. Bardzo rzadko zdarza nam się takie spotkanie w komplecie, bo moja siostra nie mieszka w Poznaniu, synek wlatuje przeważnie jak po ogień i wylatuje :)) Tak sobie myślę, że gdyby nie Wigilia, nie było by okazji popatrzeć na siebie, tak prosto w oczy, bez pośpiechu, bez konkretnego powodu. Życie tak szybko mija i ani się nie spostrzegę, a przy stole może kogoś zabraknąć ... albo ja może już nie usiądę z nimi ... Oj tam, co ja tu wypisuję. Ale chodzi mi o to, że bardzo się ucieszyłam, że miałam całą rodzinkę przy stole i już ...
W temacie robótkowym, sweter się dzierga, a skarpety dla młodej muszą poczekać, wełna się skończyła i trzeba podjechać do sklepu i dokupić :)
Pozdrawiam wszystkich odwiedzających mnie, dziękuję za miłe wpisy :))

czwartek, 18 października 2012

dziergam pracowicie

Dziergam pracowicie sweter dla mojej psiapsióły, mam już plecki i dwa przody. Na chwilkę odłożyłam robotę, bo moja córcia miała obiecane takie grube skarpety, co mogą robić za kapcie, albo ocieplać nóżki jak siedzi sobie i czyta. Wzór wypatrzyłam u Fsiubzdziu. Ona zrobiła dziecięce, a ja robię takie bardziej kobiece :)) Jedna skarpeta jest gotowa, ale fotkę zrobię jak skończę obydwie.
Dziękuję bardzo za miłe odwiedziny i wpisy :))

wtorek, 16 października 2012

przerobiona kurtka

Dzisiaj wyjęłam z szafy moją przerobioną kurtkę ze sztucznego futerka. Była za ciasna, niemodna i nie noszona. Zamiast wyrzucić postanowiłam przerobić na coś, co będę nosić. Widziałam w sklepach kurteczki szyte ze sztucznych futerek łączone z materiałem, albo wełną.Od czego mam wyobraźnię? Sprułam kurtkę, poprosiłam znajomą krawcową, żeby mi poszerzyła i przedłużyła plecki i przody, wykorzystując futerko z rękawów i uszyła mi całkiem obszerny bezrękawnik. Dorobiłam do tego na drutach rękawy, plisę na guziki i wysoki, podpinany kołnierz i wyszła całkiem niezła kurteczka. Krawcowa podszyła mi ją podszewką i jest całkiem profesjnalny ciuch. Bardzo wygodny i chyba ładny. Jak moja kurteczka, po podszyciu podszewką, wisiała na wieszaku u krawcowej, klientki pytały, czy można ją kupić :)) Bardzo się ucieszyłam, jak się dowiedziałam ... No to przedstawiam moją kurteczkę...










I jak Wam się podoba? Teraz dorabiam jeszcze czapeczkę, bo z braku gęstej, długiej czupryny, zimno mi w głowę :))

Dziękuję wszystkim za odwiedziny i pozostawione komentarze :)

sobota, 13 października 2012

urodziny c.d.

Urodziny mojej córeczki c.d. czyli pod naciskiem i presją i z pewną taką nieśmiałością wklejam jednak zdjęcia ... :)) Za efekty nie odpowiadam. Jeżeli komuś nerwy nie wytrzymają patrząc na osobę na fotkach i zbezcześci swój sprzęt typu monitoro lub laptopo, nie zwracam kosztów naprawy, nie kupuję nowego sprzętu i w ogóle nie odpowiadam za nic :)) Każdy ogląda na własne ryzyko ...




... króliczek sztuczny, proszę nie lać farbą ...



... a tu widać ową małą czarną w postaci bombki ...

urodziny

Wczoraj były urodzinki mojej córki. To był bardzo miły dzień i wieczór. Dostałyśmy zaproszenie na otwarcie salonu fryzjersko-kosmetycznego naszej znajomej fryzjerki. Wiedziałyśmy, że to ma być impreza na wysokim C z pokazem mody, szampanem i muzyczką w tle. Poszłam zrobić paznokcie na czerwono, wyjęłam moją małą czarną w postaci bombki, chodziłam po domu w obcasach, żeby sobie przypomnieć jak to się robi... No jak wieczorowo, to wieczorowo :)) Impreza bardzo mi się podobała, sukienki piękne, na modelkach w rozmiarze 34 ... Szampana dolewali, kanapeczkami częstowali, muzyczka przyjemna, no i po takim miłym wstępie poszłyśmy na drinka w towarzystwie znajomych. Przemiła rozmowa w przemiłym towarzystwie przy winku i drinku ... Po powrocie do domu usiedliśmy do domowej cytrynówki ...i to było przemiłe zakończenie wieczoru i dnia urodzin mojej córki. Wszystkiego najlepszego córciu :))


środa, 10 października 2012

wyróżnienie

Dostałam wyróżnienie od Antoniny ! Bardzo się cieszę i postaram się wkleić je i się nim cieszyć :)) No i według instrukcji podaję zasady co dalej zrobić ...





http://uantoniny.blogspot.com/

Zasada przekazywania dalej tego wyróżnienia jest następująca:

1. Podziękuj za przyznanie wyróżnienia.
2. Zamieść u siebie link do bloga osoby, która Cię wyróżniła.
3. Zamieść u siebie na blogu logo wyróżnienia.
4. Przekaż nagrodę co najmniej 7 bloggerom.
5. Zamieść linki do tych blogów.
6. Powiadom o tym nominowane osoby.

http://pani-niteczka.blogspot.com/
http://galeriamisz-masz.blogspot.com/
http://jesienne-kolory.blogspot.com/
http://psotypsotki.blogspot.com/
http://ptasiu.blogspot.com/
http://o-rety.blogspot.com/
http://crochet5010.blogspot.com/

Gratuluję nominowanym :))

wtorek, 9 października 2012

Podaj dalej

No i dostałam prezenty w zabawie Podaj dalej od Wioletty :)) Jak tylko otworzyłam skrzynkę pocztową, poczułam piękny zapach, cały korytarz się ropachniał :)) W kopercie był woreczek zapachowy, na mój nos to Lawenda, ściereczki do chwytania garnków, karteczka w listki z kwiatkiem i słodka niespodzianka ... Bardzo dziękuję. 






I zgodnie z zasadami zabawy Podaj dalej ogłaszam, że dwie pierwsze osoby, które dodadzą komentarz dostaną ode mnie przesyłkę-niespodziankę. Zapraszam :))

Dopisek: mój adres:  skladhanki@gmail.com

sobota, 6 października 2012

sweter dla Bożenki

Jak już pisałam, zaczęłam sweter dla mojej psiapsiółki. Jeżeli zajrzy tutaj, a wiem, że czasami bywa, pewnie się ucieszy. Zrobiłam sobie próbeczkę z różnych wzorków, przeliczyłam oczka na centymetry, prułam cztery razy, ale wreszcie robota ruszyła :)) Zrobiłam fotki, żeby udowodnić, że naprawdę zaczęłam sweter dla Bożenki. Kolory wyszły trochę inaczej niż w naturze. Tam nie ma fioletów tylko cztery odcienie brązów :))




... to właśnie próbka wzorów ...




... i początek swetra, to będą plecy ...

wtorek, 2 października 2012

hej idę w las ...

Hej idę w las ...  ale piórka nie miałam i nic mi się nie migotało :)) No chyba, że jesienne słoneczko. Pojechałam dzisiaj do lasu i było pięknie, przepięknie, cudnie ... Grzybów nie znaleźliśmy zbyt dużo, ale jak pisałam wcześniej, to miał być przede wszystkim spacer i był. Piękny spacer. Chodziłam prawie dwie godziny, no z dwoma przerwami, ale i tak jestem dumna z siebie. Jak wsiadłam do samochodu, natychmiast zasnęłam, ale co się przewietrzyłam to moje :) Na kolację zjadłam całkiem sporą porcję duszonych grzybków z cebulką ... mniam. Nie mogłam popić czymś mocniejszym :)) ale przecież sama zbierałam i wiem, że mi nie zaszkodzą. Mam kilka zdjęć, żeby udowodnić, że byłam naprawdę w tym lesie :))





... siedzę sobie i odpoczywam po znalezieniu pierwszego podgrzybka :) a przy okazji, zdjęłam chusteczkę i mam już całkiem niezłą fryzurę, po tej chemii jak na razie, włosy nie wypadają ...




... takich nie zbierałam, ale już dawno nie widziałam prawdziwego muchomora z kropkami, musiałam zrobić fotkę :))




... a te trojaczki czekały na mnie w młodniku :))

Kocham jesień, kocham las, a najbardziej kocham życie ... mam nadzieję, że jeszcze przede mną trochę takich pięknych dni ...

poniedziałek, 1 października 2012

jesiennie ...

Jesiennie siedzę sobie w domku i nawet już na balkonik nie wychodzę ... zimno. Przez szybę słoneczko oszukuje, ale jak wychodziłam z psicą na obowiązkowe wąchanie krzaczków, musiałam zakładać ciepły polarek. No cóż, to przecież już październik. I właśnie przypomniałam sobie dzisiaj o swetrze dla mojej psiapsiółki, która za oceanem siedzi i wnuków dogląda. Pisałam już, że wraca na Boże Narodzenie i chcę jej dać prezent powitalny w postaci ciepłego, wielkiego swetra. Przed wyjazdem obmierzyłam ją dokładnie, dobrałyśmy razem wełnę i wzór i wszystko to leżało sobie od czerwca w worku. No i dzisiaj wyjęłam wszystko, popatrzyłam i postanowiłam zmienić wzór. Początkowo miałam robić wzorem najprostszym, cały czas na prawo. Teraz, jak wyjęłam próbkę, którą zrobiłam, zobaczyłam również, że kawałek przerobiłam ryżem. I zdecydowałam, że zrobię właśnie ryżem. To ma być rozpinany sweter z dużym kołnierzem, który można podpinać jak golf. Kolory ma cudowne, brązy w trzech odcieniach. Robię z dwóch nitek drutami nr 5. Już mi się podoba, chociaż zrobiłam dopiero kilkanaście rzędów. Skończyłam serwetkę, którą zaczęłam szydełkować w szpitalu. Jest nakrochmalona i się suszy. Sesja zdjęciowa będzie po wyprasowaniu. A w temacie szpitalno-zdrowotnym, w czwartek dostałam chemię. Wyniki miałam piękne, to pewnie zasługa tych odżywek, które popijam :) Najważniejsze, że dali trutkę, bo z tomografu wynika, że jest trochę gorzej. No cóż, miałam przerwę w podawaniu chemii i to jest przyczyna, że gadzisko podnosi łeb ... Ale teraz już idę zgodnie z harmonogramem i mam nadzieję, że następne badanie pokaże już poprawę. Jutro, jak będę nadal w takiej dobrej formie jak dzisiaj, mam zamiar zgodzić się na wycieczkę do lasu. Umówiliśmy się, że będziemy chodzić tyle, ile będę mogła i chciała. Nikt nie powiedział, że musimy wrócić z pełnymi koszami grzybów. Jak będą to fajnie, a jak nie, to też będzie miły spacer. Ja sobie tak cichutko wołam cip cip cip ... może znajdę jakieś kurki? Uwielbiam jajecznicę z kurkami, mniam :))
Pozdrawiam wszystkich gości i dziękuję za przemiłe wpisy i wsparcie. Bardzo tego potrzebuję.

środa, 26 września 2012

lalka dla Elizy

Jest taka fundacja, która prowadzi akcję uszyj lalkę dla Elizy. O co chodzi? Zobaczyłam w lokalnym programie telewizyjnym z Poznania, że jest 12-letnia dziewczynka, Eliza. Jest chora na nieuleczalną chorobę, która wyłącza po kolei funkcje życiowe. Dziewczynka musi przyjmować leki, które kosztują 12 tysięcy złoty miesięcznie, a NFZ nie dofinansowuje jej leczenia ... Zostawiam bez komentarza... Laleczki są na Allegro i cały dochód fundacja przekazuje rodzicom na leki  właśnie. Jakiś czas temu zgłosiłam swoją pomoc w szyciu laleczek, ale zawsze panie szyjące spotykają się w terminie, który mi nie pasuje. Teraz też tak było. Dwa tygodnie temu zadzwoniła pani z fundacji, że zaprasza mnie na sobotę. I znowu kicha. W czwartek, juro fujjjj ... mam podanie chemii, więc znowu nie mogę pojechać na wspólne szycie. Ale dostałam do domu materiał, wykroje i szyję korpusiki lalek, rączki i nóżki. Panie, które przyjdą, będą tylko wypychały gotowe lalki i szyły im ubranka... Odkurzyłam moją kochaną maszynę, 28-letniego Łucznika i szyję. Bardzo się cieszę, że mogę chociaż tak pomóc. Skoro i tak siedzę w domu, nie mam siły, żeby gdzieś latać, ale duszenie na pedał gazu w maszynie to przecież żaden wysiłek :))  A z moją maszyną to było tak, jak pewnie z wieloma rzeczami w Waszych domach. To był 84 rok, chodziłam w ciąży z córką i szłam na kontrolę do ginekologa. Po drodze miałam sklep AGD i jak zwykle stała tam kolejka. Tym razem rzucili maszyny do szycia, pralki i chyba jakieś miksery... My polowaliśmy na wirówkę do bielizny, ale jak były maszyny do szycia - walizkowe Łuczniki bez walizki - weszłam "co piąta" i kupiłam. To były takie śmieszne czasy, że pieniądze mieliśmy, a w sklepach pusto i na wszystko trzeba było polować, albo sobie wystać przez kilka dni i nocy ...  Miałam problem z transportem tego grata do domu. Pamiętam, że załatwiałam, żeby maszyna mogła zostać do czasu odbioru przez męża... No i dzięki temu, że miałam maszynę w domu, zaczęłam szyć. Wprawdzie nigdy nie doszłam do bluzki, czy spódnicy, ale wszystkie firany obszywam sama, szyłam dla dzieci pościele na małe kołderki, prując nasze ślubne zapasy, potrafię skrócić spodnie... I dzięki tym słusznie minionym czasom, teraz mogę pomóc fundacji w szyciu lalek dla Elizy :)) Ale fajnie mi się zamknął temacik. No, a jutro od rana szpital, dostanę znowu w żyłę, na koszt NFZ :)) i znowu poleżę sobie kilka dni w domku, aż paskudectwo przeleci przeze mnie i będę mogła znowu chwycić mojego lapka i napisać do Was.
Dziękuje za komentarze, pozdrawiam.

sobota, 22 września 2012

konisie

Zostałam dzisiaj zawieziona na zawody w skokach przez przeszkody, na koniach rzecz jasna. To było piękne przeżycie. Uwielbiam konie i jest coś w powiedzeniu, że najpiękniejsze na świecie są trzy rzeczy: kobieta w tańcu, łajba pod pełnymi żaglami i koń w galopie ... Wprawdzie nie galopowały, ale skakały pięknie. I nawet  jeźdźcom udawało się razem z koniem pokonać przeszkodę :) Pamiętam, jak byłam młoda i zwinna jeździłam na obozy jeździeckie. Za lekkie prace w stajni, można było pojeździć i nawet mieliśmy możliwość poćwiczyć pod czujnym okiem masztalerza. Pamiętam jego okrzyki: "Hanka, lodówa do przodu", co oznaczało, że mam się wyprostować :) No i słynne na cały obóz "Hanka, skacze się z koniem" bo często zdarzało mi się, że przed przeszkodą panikowałam i ściągałam konia, który robił nagły stop. Efekt był taki, że najpierw nad przeszkodą leciałam ja, a potem konik, radosny i swobodny. I skubany minę miał taką jakby chciał powiedzieć "dziękuję, bez ciebie jest mi lżej" ... :) A dzisiaj widziałam całkiem przystojnych młodych ludzi, w białych bryczesach i twarzowych toczkach na głowie, skaczących z uśmiechem i jadących z taką swobodą. I tylko jeden jeździec mi się nie podobał. Kiedy koń odmówił skoku przez rów, zaczął go okładać bacikiem ... Może to jest wychowawcze, ale wrażenie na mnie zrobiło nieciekawe... W każdym razie spędziłam przemiłe kilka godzin na świeżym powietrzu, pospacerowałyśmy z psinką, przywitałam się w stajni z konikami i zjadłam przepyszną pomidorówkę w barze, z makaronem. W drodze powrotnej zasnęłam w samochodzie jak dziecko zmęczone zabawą na powietrzu :)) Tak spędziłam ostatni dzień lata ...
Dziękuję za odwiedziny u mnie i miłe wpisy.

piątek, 21 września 2012

urodzinki synka :)

Dzisiaj właśnie są urodzinki mojego synka ... dwudzieste siódme :)) Za dwa tygodnie kolejne urodziny obchodzi moja córka.  Nie wiem kiedy oni tak wyrośli, to nie jest w porządku. To za szybko. Tak niedawno zawoziłam ich do przedszkola, potem przez chwilę chodziłam na wywiadówki i co? Zaraz oni będą kogoś wozili do przedszkola, kogoś kto do mnie powie babciu  ... O kurcze ... A przecież sama niedawno zdawałam maturę ... Jak to możliwe, żebym miała takie dorosłe dzieci? A dzisiaj mój syn przyjął mnie we własnym mieszkaniu, podał na kolację rewelacyjną lazanię. Razem z jego znajomymi siedziałam przy stole i słuchałam wspomnień z wakacji, kawałów i zaśmiewałam się z ich wygłupów. A na pożegnanie mój kochany synek powiedział mi "Dziękuję mamo, że mnie urodziłaś, dzisiaj to właściwie jest Twoje święto" Ładnie, prawda?  Łezka mi się zakręciła ...

wtorek, 18 września 2012

rekord życiowy

No i tak jak mówiłam, dzisiaj Was zaskoczę :) Pobiłam rekord życiowy w tempie robienia serwetki. Tę, którą skończyłam w niedzielę zaczęłam robić w lutym 2011 roku. Nie będę się dołować i przeliczać ile centymetrów dziennie średnio robiłam ... bo może mi wyjść na ten przykład, że mam średnią trzy słupki na dobę :)) No dobra oto ona


na razie zajączek ... proszę się nie śmiać. Jak zaczynałam robić to był luty i miała być na Wielkanoc :))






I żeby nie było, zajączek siedzi sobie na łączce z wiosennych kwiatków...





I cała serweta. Ma 80cm x 80cm, robiłam z nici Filo di Scozia, ma jeszcze dopisane 8/3 (nie mam pojęcia co to oznacza), szydełko nr 4, takie z białą plastikową rączką. Najbardziej takie lubię, bo ręka mniej mi cierpnie jak mam grubszą rączkę :) I co zaskoczyłam Was czytacze kochani ? Taki był mój zamiar :))
Byłam dzisiaj na badaniu tomografem komputerowym płucek i nawet udało mi się dotrwać do końca badania. Nie udusiłam się podczas zatrzymywania oddechu :)) Dobry dzień miałam ...


niedziela, 16 września 2012

deser śliwkowy

Właściwie powinnam napisać, że jest to znikający deser śliwkowy :) Kiedy jest sezon na śliwki nawet ja, pochemijny niejadek zaczynam przełykać ślinkę. Od zawsze uwielbiam żółtą renklodę, której sok cieknie po brodzie, i może być czerwona, byle by miała ten słodki, pachnący sok... Ale się rozmarzyłam :)Wczoraj upiekłam deser, który przygotowuje się 15 minut, a piecze około pół godziny, z węgierek. Znika w kwadrans :) Pamiętam z dzieciństwa, że z ciasta drożdżowego najbardziej lubiłam owoce i słodziutką kruszonkę. Zawsze zjadałam górę, a potem sama nie wiedziałam co zrobić z resztą drożdżówy... Jakiś czas temu wyczytałam na forum Amazonek przepis, który jest właśnie tylko tą najwyższą warstwą, czyli owoce i kruszonka. Jest pyszny. Zamiast śliwek mogą być jabłka, brzoskwinie, gruszki (ta wersja dla mnie jest przepyszna, ma taki delikatny smak i aromacik, pycha) i inne owoce, które akurat macie. A oto przepis i opis:
  •  śliwki 
  • 1 szklanka cukru
  • 1 szklanka mąki
  • 1/2 kostki miękkiego masła - robiłam z Kasią i też jest ok. i mniej tłuste
 Połówki śliwek, czy inne owoce układamy w naczyniu żaroodpornym lub w blaszce do tarty, lub w każdej innej. Śliwki układamy skórą do dołu, czyli dziurką po pestce do góry. Ma być dużo owoców. Ja układam "dachówkowo". Nie trzeba natłuszczać naczynia. Robimy kruszonkę. Wszystkie składniki wkładamy do miski i rękami szybko wyrabiamy kruszonkę. Gotową wysypujemy na owoce i wkładamy deser do piekarnika nagrzanego do temperatury 180 stopni na około pół godziny. Tym razem musiałam podkręcić do 200 na ostatni kwadrans, bo coś soczek nie chciał wyciekać. Trzeba zaglądać. Kruszonka na wierzchu musi być rumiano-złota, a sok z owoców na brzegach pięknie się karmelizuje ... No i ten zapach... mniam. No to zobaczcie jak wygląda ostatni kawałeczek znikającego deseru






Niestety, jak sobie przypomniałam, że mam zrobić sesję zdjęciową, już prawie nie było co fotografować...
W temacie szydełkowania, cały czas działam i mam zamiar Was kochani czytacze zaskoczyć już niedługo. Mam jeszcze prawie dwa tygodnie do następnej wizyty na oddziale chemioterapii... fujjj ... więc nadganiam zaległości :))

wtorek, 11 września 2012

brawo paraolimpijczycy ...

Brawo paraolimpijczycy !!!  Jestem dumna z naszych zawodników. I dzisiaj nie tylko ja jestem dumna. W telewizji wszyscy pokazują naszych niepełnosprawnych, podają kto, w jakiej dyscyplinie i jaki medal zdobył. Dzisiaj nawet Pan Prezydent dziękuje, Pan Premier jest dumny ... Dzisiaj. A może się ktoś ze mną założy ile dni będzie trwało to zainteresowanie? I czy ktoś wie ile pieniędzy przeznaczane jest co miesiąc na sport niepełnosprawnych? Oglądając różne programy w tv, mam akurat czas ... widziałam próby pokazania ile wysiłku wkładają sami zawodnicy i ich rodziny. I tu mam na myśli zarówno treningi, o wiele trudniejsze dla nich niż dla innych zawodników, jak i pomoc finansową rodzin. Tak rodzin. Bo na sport niepełnosprawnych nie ma pieniędzy. I za tymi pięknymi podziękowaniami i miłymi słowami nie pójdą konkretne sumy. Pracowałam wiele lat w szkołach specjalnych i przygotowywałam moich uczniów do olimpiady naszej, regionalnej. Czy ktoś wie, że co roku odbywają się zawody, w których biorą udział dzieciaki niepełnosprawne, umysłowo też. Pamiętam jak od września do kwietnia uczyłam chłopca na wózku rzucić piłką, żeby mógł dołączyć do drużyny bocci. Kto nie wie co to jest, proszę wyguglać :) Pamiętam jego trud i radość, gdy na sali gimnastycznej udało mu się pokonać przykurcz rąk i wypuścić piłkę. Pamiętam dziewczynkę, która kilka miesięcy uczyła się czołgać. I nie zapomnę jej uśmiechu i okrzyku radości, gdy na zawodach przeczołgała się przez materac. Powie ktoś, no cóż, taka zabawa w sport. Nie, nie i jeszcze raz nie ! To była olimpiada. To było wciągnięcie flagi, przysięga zawodników, że będą walczyć fair play i na zakończenie rozdanie medali. I zdjęcia pamiątkowe i pożegnanie: "Do zobaczenia za rok". Niestety nie wszyscy wracali, nie było ich już, albo ich stan tak się pogorszył, że nie byli w stanie przyjechać... I nikt im nie dziękował, nikt nie gratulował. Tylko rodziny i my, nauczyciele. I po powrocie do szkoły nadal graliśmy w boccię w świetlicy i "grałam w piłkę" z uczniami. Po co? Bo mi za to płacili? Nie, nie za to. Kto nie widział uśmiechu i radości z każdego małego osiągnięcia dziecka z porażeniem mózgowym nie zrozumie dumy i radości paraolimpijczyków. Może trochę za ostro się wyrażam, ale czasami to mnie taki wkurw brał jak chcieliśmy coś zorganizować naszym dzieciakom i nie było na nic kasy... Pamiętam szukanie sponsorów, proszenie o głupi batonik i soczek, żeby dziecko mogło się napić w przerwie zabawy. A jednak jeździliśmy, spotykaliśmy się z innymi szkołami, braliśmy udział w konkursach piosenki, rajdach... I cały czas myślę sobie, że z takich właśnie dzieciaków potem wyrastają zawodnicy na paraolimpiadę. Może nie wszyscy, ale ci co trochę myślą wiedzą, że trzeba podnieść poziom lekcji WF w szkołach masowych, żeby odbudować sport w Polsce w ogóle. I nie będę chyba odkrywcą wielkiej niewiadomej gdy powiem, że za tym muszą iść pieniądze. I to kasa na sprzęt sportowy, sale gimnastyczne i sprzęt rehabilitacyjny, ale także na obozy i treningi dla uzdolnionych. No i to jest mój kamyczek do ogródka "Brawo paraolimpijczycy".

poniedziałek, 10 września 2012

jestem, chociaż trochę mniej ...

Jestem, chociaż trochę mniej piszę, ale dzielnie szydełkuję. Wykańczam serwetki okrągłe i zaraz zabieram się za serwetkę z małych elementów, którą rozpoczęłam w szpitalu. Miałam kiepskie kilka dni, bo moja doktorka w zeszły czwartek poleciała do ordynatorki na konsultacje i obie skomponowały taki chemiczny zestawik, że kładzie pod kocyk ... na szczęście tylko na dwa dni. Dzisiaj już jestem pacjentka chodząca. Nawet w warzywniaczku moim byłam po włoszczyznę, bo miałam ochotę na zupkę. To dla mnie coś nowego, bo apetyt to chyba zostawiłam gdzieś w szpitalu, więc poszłam dzielnie po te warzywka, żeby ugotować zupę i nawet zjadłam pół talerza. Biję sobie brawo za ten wyczyn. No i rodzinka moja kochana zafundowała mi takie napoje odżywcze, które kupuje się w aptece. Chyba nie mogę podać nazwy, ale pewnie wiecie co to :)) No i okazało się, że wysyłkowo jest taniej, ale w hurtowni sobie jedno opakowanie ktoś odstawił, zamówiłam 20, a dostałam 19 ... No cóż, mam nadzieję, że chociaż dostał go ktoś, kto też potrzebuje takiej odżywki.  No i tak mi mijają te dni w domku. Trochę oglądam telewizję, ale znam już na pamięć wszystkie odcinki Rancza i Ojca Mateusza :)) Jeśli mogę staram się trochę pokręcić po domu, wyjść z psem chociaż na chwilkę ... A w szafie leży wełna na sweter mojej psiapsióły. Pojechała sobie za ocean, wróci w Boże Narodzenie i chcę dać jej gotowy na powitanie. Bardzo się cieszę na tę robotę, bo to jest kilka grubych nitek i bardzo grube druty, pójdzie ekspresowo :)

czwartek, 30 sierpnia 2012

ufffff

No właśnie, uffff :) Spędziłam dzisiaj kilka godzin w centrum onkologii, ale wcale nie bezczynnie, o nie. Zrobiłam badanie krwi, rtg płuc i usg flaczków. No i pani doktor mnie osłuchała, wysłuchała, pokiwała głową i może by nie uwierzyła tak łatwo, gdyby nie obecność mojej córki, która potwierdziła: mama leżała tydzień i to z winy tych tableteczek. Po namyśle doktórka skreśliła tableteczki z mojego jadłospisu, a w żyłę dostanę za tydzień. Teraz mam nabierać sił, odpoczywać i jeść ... bleeee. Wyniki badań są dobre, wątroba nadal daje radę, więc myślę, że po małej korekcie ilości, ta nowa chemia będzie robiła porządki. Babciu Teresko, jak widzisz mnie też zabrali moje ćpanko, tylko to nie policja :)  No i teraz muszę Wam napisać o moich spostrzeżeniach z kolejek w szpitalu. Do pobrania krwi czekało, jak zwykle kilkadziesiąt osób. Byłoby śmieszne, gdybym napisała chorych osób, bo to oczywiste :) Część siedzi, część stoi, ale każdy wie, kto za kim. Obok mnie chusteczka, wymieniamy komentarz na temat klimatyzacji, a właściwie jej braku. Kiedy nadchodziła jej kolej, wstała i chciała stanąć na swoim miejscu. Ale tutaj znalazł się pacjent - facet - z komentarzem "pani tu nie stała, pani siedziała" ... Mnie zatkało, chusteczka z uśmiechem powiedziała "proszę, niech pan wejdzie przede mną". On się zagotował i powiedział, że nie potrzebuje łaski, bo on ma prawo teraz wejść... Drugi kwiatek. Czekam na usg/rtg. Dwie kolejki, ale jedna poczekalnia i panie pielęgniarki, zgodnie z ustawą o ochronie danych osobowych, wykrzykują na cały korytarz nazwiska kolejnych pacjentów, więc nie trzeba latać między kabinami. Po korytarzu spaceruje ON. Lniane portki, koszula i kwaśny uśmieszek, wiek około 50 ... Pierwsze przejście pielęgniarki i nieśmiałe pytanko: "Czy moje nazwisko na pewno jest na pani liście". "Tak proszę pana, proszę czekać". Po kwadransie przechodzi pielęgniarka i znowu cichutkie pytanko i głośna odpowiedź. Po kolejnych dwudziestu minutach szeptanka z pielęgniarką i co? Przy kolejnym wymienianiu pacjentów ON jest pierwszy. Wchodzi do kabiny spoglądając z góry na kolejkę... Może ktoś powiedzieć, ta to nie lubi facetów. A za co mam ich lubić? Za cwaniactwo, lekceważenie, kobiet w szczególności, za narcyzm? Nie wspominam już o takim szczególe jak przy wejściu do windy. Odsunęłam się, żeby przepuścić pielęgniarkę z pacjentem na wózku i kiedy chciałam wejść, kolejny ON przepchnął mnie i wszedł pierwszy stając na środku windy tak, żeby już prawie nikt nie mógł wejść. Nie myśli? Nie widzi? Pani, z którą siedziałam w kolejce na usg/rtg zapytała, czy faceci nie potrafią czekać? Nie mają tego genu? Ano nie mają. Moja prywatna teoria jest taka. Pan Bóg, kiedy stwarzał faceta jeszcze nie umiał. Zrobił prototypa z błędami i taki chodzi sobie po świecie i męczy wszystkich wokół. Za to jak dobry Bóg stwarzał kobietę, wiedział już, co mu nie wyszło i wszystkie błędy poprawił. No i dlatego kobieta jest tworem doskonałym. Kropka.

środa, 29 sierpnia 2012

kołowacizna ...

Kołowacizna. Tak określam moje ostatnie przeżycia, odczucia i życie w ogóle :)  Po operacji, jak pisałam, płucka naprawione, więc chemia poleciała.... I tu zaczyna się właśnie zabawa. Mieszkanie kręciło mi się do poniedziałku, we wtorek zaczęłam trochę chodzić, a nawet przez chwilę czytać i pisać ... No bo niech ktoś spróbuje czytać cokolwiek, gdy wszystko ucieka sprzed oczu :) Może ktoś potrafi, ja w każdym razie nie. No i dostałam się znowu w kołowrotek badań kontrolnych. Ale to akurat dobrze :)) Kołowacizna dotknęła nawet moją robótkę, którą zaczęłam. Okrągła serwetka na zabawę podaj dalej. Śmiałam się, jak się zorientowałam, że wzięłam w niej udział i nawet wygrałam. Teraz siedzę i dziergam serwetki, żeby kontynuować zabawę. Bardzo mi się spodobały i nie wiem, czy je wyślę :)) Kołowaci mi się coś po głowie, że może nie dam ... No takie właśnie mam przemyślenia po substancjach chemicznych latających w moich żyłach. A i jeszcze dostałam tableteczki, które łykam rano i one dają mi taki odlot, że kładą mnie do popołudnia. I mieszkanie się kręci, a ja sobie leżę i powstrzymuję pawia :))  Jest super, tydzień minął, a jutro znowu czwartek i dostanę w żyłę. Moje latorośle mi zazdroszczą. No bo naćpana jestem tak, że starcza na cały tydzień i to na koszt NFZ :)) Czy ktoś próbuje mówić, że w Polsce źle się żyje? Na przyszły tydzień dostałam groźbę karalną wywiezienia do lasu, ale chyba jednak się nie zdecyduję ... jak tak wspominam to, co przeszłam po pierwszym podaniu nowej chemii, nie będę miała siły. No, ale nie mówię nic na zapas. W razie czego, zrobię fotki, żeby udowodnić, że dałam radę :) 
Dziękuję wszystkim czytaczom i pisaczom, buziaki :))

niedziela, 19 sierpnia 2012

leniwy dzień na działce ...

Dzisiaj w moim pięknym mieście upał przekroczył 35 stopni Celsjusza ... ufff . Wiem, że jest środek lata i to powinno być normalne zjawisko, ale u nas niestety, albo leje i na termometrze zaledwie 17 stopni, albo nagle tropikalny upał ... W takiej sytuacji, postanowiłyśmy pojechać na działkę. Czeka tam na mnie mój ulubiony leżak, pod moją ulubioną jabłonką. Pakowanie trwało kilkanaście minut, potem szybciutkie zakupy sałatkowo-grillowe i już :)) Nawet nasza psica próbowała wetknąć do siatki swoją zabawkę ... w końcu pańcie się pakują, to ona też może :)) Na miejscu było tak cudnie, leniwie, z lekkim wiaterkiem od lasu, szklanką wody z cytryną i lodem, no i w cieniu jabłonki rzecz jasna ... Jednak nie potrafię siedzieć bezczynnie i pomachałam trochę szydełkiem i zrobiłam opakowanko na komórkę. Ostatnio w szpitalu spadła biedulka kilka razy z łóżka i serce mi skakało, czy się nie porysowała. Teraz, jak ma kubraczek, nic jej nie grozi. Robiłam z resztek Snehurki o kolorze kawowym. Był taki czas, że lubiłam te nici i zostało mi trochę. Potem popatrzyłam i zrobiłam jeszcze zakładkę do książki. Niby nic wielkiego, ale przyda się. 
A oto fotki z mojej leniwej działalności :))




Pozdrawiam niedzielnie czytaczy kochanych. :))

wtorek, 14 sierpnia 2012

trochę mnie tu nie było ...

Trochę mnie tu nie było, ale mam solidne wytłumaczenie ... zdrowie. Jest to wymówka, której używam bardzo niechętnie, ale tym razem to prawdziwa prawda :) Ostatnie dwa miesiące zajmowałam się głównie oddychaniem, bo w płuckach zbierała mi się systematycznie woda i niestety w takich mokrych warunkach nie myśli się o niczym, tylko o zaczerpnięciu powietrza... Już nawet moje chemiczki szpitalne nie chciały mi podawać kolejnych dawek chemii, bo nie działała. No i została podjęta decyzja o zrobieniu porządku z tym jeziorkiem. Poszłam do szpitala płucnego, specjalistycznego i mi tę wodę laparoskopem pooglądali, wylali i płuco od środka posypali talkiem. A to po to, żeby raz, a dobrze zasuszyć i nie dopuścić do zbierania się płynu. Doktorek twierdził, że mam się nie nastawiać na trwały efekt, a ja byłam na taki właśnie nastawiona :) No i tak sobie dyskutowaliśmy i zgadnijcie kto wygrał? Pewnie, że moje pozytywne podejście. Jeszcze nigdy z taką radością nie rzygałam po narkozie hihihi :)) Na zdjęciu rtg wyszło biało na czarnym - operacja się udała, opłucna się skleiła, co oznacza, że płyn nie ma miejsca, żeby się zbierać. Jeziorko już nie ma gdzie się tworzyć :)) Teraz oddycham tak pięknie, że już nie pamiętam kiedy ostatnio tak oddychałam. A najlepsze jest, że wzięli wycinek do badania histopatologicznego ... pewnie wyjdzie im, że mam raka :))
A poza tym, podczas leżenia/siedzenia w łóżku zaczęłam bardzo przyjemną serwetkę szydełkową z małych elementów. Na razie fotka tego, co zrobiłam. Jest niewykrochmalona i może nie wygląda efektownie, ale obiecuję jak skończę i "odszykuję" zrobię jej piękną sesję zdjęciową.



starałam się pokazać element, z którego składa się serwetka ...

poniedziałek, 2 lipca 2012

sezon ogórkowy

Wiem, że sezon ogórkowy już trwa, ale dopiero dzisiaj wklejam fotkę pod temat... Wsadziłam ogóreczki z koprem i chrzanem, zalałam słoną wodą i czekam. To już trzeci słoik ogóreczków małosolnych i mam nadzieję, że będą równie pyszne, jak poprzednio ... Tamte zniknęły po trzech dniach :)